Z tym kręceniem pupą to jest tak, że teraz już mi nie
przeszkadza bycie postrzeganą przez taki pryzmat. Dużo wody upłynęło od tamtego
czasu, dużo się zmieniło, skończyłam też studia i dużo się nauczyłamJ Jestem więc, mogę
powiedzieć, w bezpiecznej pozycji;)
Nie razi mnie już epatowanie kobiecością, nawet odwrotnie - jej brak czasami mnie razi! Czasami szkoda patrzeć, jak ładne dziewczyny i
kobiety się zaniedbują i zupełnie nie podkreślają swoich walorów.
Esencja tego, co mam do powiedzenia w temacie kobiecości, zawiera się w tej anegdotce:
Kiedyś na warsztatach w jakimś odległym miejscu (nie
pamiętam, ani gdzie dokładnie, ani kiedy) pewna współkongresowiczka (wiem, że
przewijała mi się kilka razy przed oczami) w pewnym momencie w oczekiwaniu na
warsztaty ladies styling z którąś z kubańskich seksbomb powiedziała:
- Mamy takie szczęście. Teraz wreszcie już możemy być
kobiece. Mamy szczęście, że żyjemy w tych właśnie
czasach. Teraz nie musimy już walczyć o
równouprawnienie, teraz możemy po prostu być kobiece.
Utrafiła w sedno. Mamy szczęście i zdecydowanie się zgadzam,
że możemy cieszyć się wolnością i równością (tak, wiem doskonale, że w tej dziedzinie jest
jeszcze wiele do zrobienia, ale patrząc perpektywicznie wstecz – i tak jest
nieźle). I możemy cieszyć się własną
kobiecością. Aby osiągnąć sukces, nie
trzeba już być „babo-chłopem” i podążać za męskimi wzorcami. Teraz możemy to
robić po swojemu, w sukienkach, a nie w spodniachJ
Uwielbiam czuć się kobietą i jednocześnie robić wszystko to,
na co mam ochotę nie myśląc zupełnie „czy mi wypada”. Czy któryś facet
kiedykolwiek pomyślał: „czy mi wypada?” (swoją drogą strasznie to ciekawe –
panowie wypowiedzcie się – komentarze są wasze!).
Kobiecość kwitnie, szerzy się i prężnieje. Kobiety pokazują
swoją siłę. Mój Kalendarz 2012 nazywa się:
„Siła jest kobietą!” (i to był główny powód, dla którego go nabyłam =D)
Kobiecość jest silna – zawsze taka była. Tylko teraz jest
silna publicznie i bez zawoalowań.
A kobiecość w tańcu… uwielbiam. Zwłaszcza w salsie. Salsa to
dla mnie wybuch kobiecości! Bo może być taka, jaką chcemy: może być delikatna,
zwiewna, romantyczna, a może być mocna, energiczna i dynamiczna – prosto z
ulicy;) może być zmysłowa, może być zabawąJ
I jakimś dziwnym trafem nigdy nie pociągały mnie tańce
uważane za bastion kobiecości, np.: taniec brzucha. Nie mówię, że mi się nie
podoba, bo mi się podoba, i wiele kobiet za najbardziej kobiecy go właśnie
uważa. Ale jest tańcem pokazowym. Mnie nigdy nie pociągnął na tyle, by go
tańczyć. Mnie podoba się relacyjność! To, że kobiecość manifestuje się w
zderzeniu z męskością naszych partnerów. Dopiero wtedy nabiera pełnych
kształtów. I podoba mi się też mocne,
zdecydowane prowadzenie w salsie! Tak. To jest to, co tygrysice lubią
najbardziej;). I to, że panowie sobie tak te panie oglądają. Kiedyś pewnie by mnie to oburzyło: że jak to tak – przedmiotowo traktować kobiety???
Teraz mówię: tak! (nie dla przedmiotowości bynajmniej!!! - dla oglądania) Niech patrzą i niech im się podobaJ
(Ale i tak najbardziej uwielbiam te momenty kiedy można się
parterowi „wyrwać” i popląsać solówki! Ortodoksyjni casineros by mnie
prześwięcili, ale… salsa nie jest ortodoksyjna, to zaprzeczenie jej pierwotnej
natury;)
Męskość też jest obecna w tańcu… na przykład w columbi – ale
o tym będzie następny post;)
A o problematyce męskości i kobiecości w tańcu napisałam
pracę magisterską;)