wtorek, 24 stycznia 2012

O kobiecości

Z tym kręceniem pupą to jest tak, że teraz już mi nie przeszkadza bycie postrzeganą przez taki pryzmat. Dużo wody upłynęło od tamtego czasu, dużo się zmieniło, skończyłam też studia i dużo się nauczyłamJ Jestem więc, mogę powiedzieć, w bezpiecznej pozycji;)

Nie razi mnie już epatowanie kobiecością, nawet odwrotnie - jej brak czasami mnie razi! Czasami szkoda patrzeć, jak ładne dziewczyny i kobiety się zaniedbują i zupełnie nie podkreślają swoich walorów.

Esencja tego, co mam do powiedzenia w temacie kobiecości, zawiera się w tej anegdotce:
Kiedyś na warsztatach w jakimś odległym miejscu (nie pamiętam, ani gdzie dokładnie, ani kiedy) pewna współkongresowiczka (wiem, że przewijała mi się kilka razy przed oczami) w pewnym momencie w oczekiwaniu na warsztaty ladies styling z którąś z kubańskich seksbomb powiedziała:
- Mamy takie szczęście. Teraz wreszcie już możemy być kobiece. Mamy szczęście, że żyjemy w tych właśnie czasach. Teraz nie musimy już walczyć o równouprawnienie, teraz możemy po prostu być kobiece.

Utrafiła w sedno. Mamy szczęście i zdecydowanie się zgadzam, że możemy cieszyć się wolnością i równością (tak, wiem doskonale, że w tej dziedzinie jest jeszcze wiele do zrobienia, ale patrząc perpektywicznie wstecz – i tak jest nieźle). I możemy cieszyć się własną kobiecością. Aby osiągnąć sukces, nie trzeba już być „babo-chłopem” i podążać za męskimi wzorcami. Teraz możemy to robić po swojemu, w sukienkach, a nie w spodniachJ

Uwielbiam czuć się kobietą i jednocześnie robić wszystko to, na co mam ochotę nie myśląc zupełnie „czy mi wypada”. Czy któryś facet kiedykolwiek pomyślał: „czy mi wypada?” (swoją drogą strasznie to ciekawe – panowie wypowiedzcie się – komentarze są wasze!).

Kobiecość kwitnie, szerzy się i prężnieje. Kobiety pokazują swoją siłę. Mój Kalendarz 2012 nazywa się: „Siła jest kobietą!” (i to był główny powód, dla którego go nabyłam =D)
Kobiecość jest silna – zawsze taka była. Tylko teraz jest silna publicznie i bez zawoalowań.
A kobiecość w tańcu… uwielbiam. Zwłaszcza w salsie. Salsa to dla mnie wybuch kobiecości! Bo może być taka, jaką chcemy: może być delikatna, zwiewna, romantyczna, a może być mocna, energiczna i dynamiczna – prosto z ulicy;) może być zmysłowa, może być zabawąJ

I jakimś dziwnym trafem nigdy nie pociągały mnie tańce uważane za bastion kobiecości, np.: taniec brzucha. Nie mówię, że mi się nie podoba, bo mi się podoba, i wiele kobiet za najbardziej kobiecy go właśnie uważa. Ale jest tańcem pokazowym. Mnie nigdy nie pociągnął na tyle, by go tańczyć. Mnie podoba się relacyjność! To, że kobiecość manifestuje się w zderzeniu z męskością naszych partnerów. Dopiero wtedy nabiera pełnych kształtów.  I podoba mi się też mocne, zdecydowane prowadzenie w salsie! Tak. To jest to, co tygrysice lubią najbardziej;). I to, że panowie sobie tak te panie oglądają. Kiedyś pewnie by mnie to oburzyło: że jak to tak – przedmiotowo traktować kobiety??? Teraz mówię: tak! (nie dla przedmiotowości bynajmniej!!! - dla oglądania) Niech patrzą i niech im się podobaJ
(Ale i tak najbardziej uwielbiam te momenty kiedy można się parterowi „wyrwać” i popląsać solówki! Ortodoksyjni casineros by mnie prześwięcili, ale… salsa nie jest ortodoksyjna, to zaprzeczenie jej pierwotnej natury;)

Męskość też jest obecna w tańcu… na przykład w columbi – ale o tym będzie następny post;)
A o problematyce męskości i kobiecości w tańcu napisałam pracę magisterską;) 

czwartek, 12 stycznia 2012

Dlaczego nigdy nie chciałam być instruktorką tańca?

Właśnie ostatnio coraz częściej do mnie dociera, że w zasadzie to nigdy nie miałam takiego pragnienia, aby być instruktorką tańca… choć tańczę dłużej niż robię cokolwiek innego w swoim życiu…
Z Nowym Rokiem przyszło oświecenie – nigdy nie chciałam być instruktorką tańca, bo wtedy, kiedy ja rozwijałam swoje taneczne umiejętności, to kojarzyło się to jednoznacznie:  instruktorką tańca potrafi tylko kręcić pupą, a główka pusta… najczęściej ślicznie „zrobiona”, ale dwóch sensownych zdań, nawet o tym tańcu, sklecić nie potrafi. I chyba dlatego nigdy jedną z nich nie chciałam być. Walczyć z wiatrakami też nie chciałam… coś się jednak zmieniło… ja czy stereotypy?

Kiedy zaczynałam tańczyć, były dostępne dwie główne opcje: taniec towarzyski lub ludowy. O mojej wymarzonej szkole baletowej mogłam tylko pomarzyć, za daleko miałam do jakiegokolwiek ośrodka. No więc zaczął się towarzyski. I były: kiecki, stroje, makijaże, sztuczne rzęsy, tipsy, opalizujące kamienie, wszystko kosztujące naprawdę fortunę, zwłaszcza prawie dwadzieścia lat temu, kiedy w Polsce jeszcze niewiele było i wszystko trzeba było sprowadzać z Zachodu – nawet materiały i buty taneczne…  Nie wspomniałam jeszcze o treningach… godziny i grube tysiące (obecne) w tych godzinach… tak więc o utrzymaniu się na studiach i jednoczesnym kontynuowaniu kariery tanecznej mowy nie było (no, a na pewno w moim przypadku). A ja chciałam na studia, do Krakowa… o tym marzyłam od podstawówki. Wierzcie mi albo nie, ale już w podstawówce podczytywałam  „Psychopatologię” – co prawda tylko opisy przypadków (nic więcej i tak bym nie zrozumiała), ale jednak w nomenklaturze już się zaczynałam orientować;) – fascynujące to było –  przypadek kobiety z potrójną osobowością, które się precyzyjnie między sobą wymieniały czasem okupowania ciała i świadomości kobiety, do dziś pamiętam.

Wizerunek pustej dziewczynki kręcącej pupcią nigdy mnie nie mamił. Choć i owszem, byli tacy moi nauczyciele, którzy kończyli studia i zostawali profesjonalnymi trenerami i tancerzami międzynarodowej klasy S, ale to właśnie oni mówili, że jest to baaaardzo trudne i że trzeba wybierać.

Zresztą los kilkakrotnie próbował mi w tej ówczesnej karierze przeszkodzić;) I mimo mojej wytrwałości jakoś mu się to jednak udało…  (i uważam, że był to jeden z najlepszych kamieni milowych w moim życiu, ale o tym może innym razem).

Potem był taniec współczesny i teatr tańca. I choć przygoda piękna, to też mnie nie zatrzymał na dłużej (tylko 5 latJ)…  nadal nie chciałam być instruktorką tańca. Nigdy się nawet nie rwałam do prowadzenia jakichkolwiek zajęć tanecznych… aż przyszła pora na salsę… i coś się zmieniło (nie, że od razu chciałam być instruktorką;). Długo tańczyłam po prostu bawiąc się tym; jeżdżąc na festiwale i poznając ludzi z całej Europy…  (większość moich obecnych znajomych to salseros). Aż w pewnym momencie zaczęłam chcieć się uczyć więcej i więcej, i zobaczyłam, że innym też mogę coś przekazać. Jednym z pierwszych takich momentów było zajęcie drugiego miejsca na Primavera Salsa Open w 2009 roku wraz z Azucar Roja (Natalia Malinga i Małgorzata Perzyńska) i podobno przegrałyśmy minimalnie;). Czas tworzenia tej choreografii był dla mnie niezwykły… pamiętam bardzo wyraźnie prawie każde spotkanieJ Natomiast pierwsze salsowe zajęcia zorganizowała mi koleżanka dla grupki chętnych po wakacjach z salsą w Odessie w 2008 roku i tak się to wszystko zaczęło… 
A co ze stereotypem puściutkiej instruktorki? Hmmm… nawet jeśli ktoś miałby tak o mnie pomyśleć, to już mi to nie przeszkadza… zresztą sami oceńcie –czy nadal pokutuje?


p.s. Nasza primaverowa Mentirosa – mam do niej szczególny sentyment:

niedziela, 8 stycznia 2012

Reggaeton Man Styling

Miało nie być już więcej postów o reggaetonie, ale nadarzyła się okazja tak niebywała, że aż nie można jej nie uwiecznić!

Jak co niedzielę, prowadzę zajęcia taneczne. Dziś wróciliśmy po dość długiej, 3-tygodniowej świątecznej przewie. I te zajęcia z dziś, 8.01.2012 roku, przejdą do historii! Było 80% panów! J Jedna z uczestniczek, Klaudia, wchodząc na salę, zapytała: „A chodzą tu jeszcze jakieś dziewczyny?”

Takie proporcje są niebywałe na zajęciach tanecznychJ Zwykle jest więcej pań, bo „taniec to taka babska rzecz…”, panowie zwykle są wyciągani przez swoje dziewczyny, koleżanki, zwykle do towarzystwa (podpytywałam znajomych tancerzy), czasem jednak zostają. Czasem zostają, łapią bakcyla i chcą więcej. I wtedy na przykład zaczynają chodzić nie tylko na salsę „aby znaleźć dziewczynę” (tacy to znajdują dziewczynę, pochodzą kilka miesięcy i słuch o nich ginie), ale też na inne formy ruchowe, np.: na reggaeton, który jest techniką trudną. Tak przynajmniej ja uważam. Potrzeba trochę samozaparcia i dyscypliny oraz cierpliwości, aby się go nauczyć. Salsę zaczyna się tańczyć po kilku lekcjach, max kilku tygodniach – reggaeton po kilku tygodniach co najmniej, a nawet po kilku miesiącach;)

Ale wtedy dopiero jest największa satysfakcja – jak to, co trudne, zaczyna wychodzić! Reggaeton niesamowicie wzbogaca ruch, uczy koordynacji, a na tym zyskuje cały wasz taniec, głównie salsa;) To widać, moi drodzy, naprawdę! Zresztą sami o tym mówicie. Tylko czasami potrzeba troszkę czasu… J

A dziś, w pierwszej linii – sami panowie! J Niemalże Reggaeton Man Styling ;)


Chyba po prostu „my hips don’t lie” ;)

Do zobaczenia, zatańczenia i zatracenia się w tańcu!
Natępnym razem w reggaetonie!
Ania


P.S. Ciekawa jestem, kiedy się nam przytrafi taka proporcja na rumbie? ;)
P.S.2. Widziałam kiedyś w Krakowie plakat promujący zajęcia taneczne dla panów, ale były one przeznaczone tylko dla gejów! A przecież tańczą nie tylko geje...  czas skończyć z tą "gejowską" renomą tańca w Polsce. Taniec jest męski!
I oczywiście każdy kocha tak, jak chce :)

środa, 4 stycznia 2012

Rumba i reggaeton

Prowadzę zajęcia z rumby, z salsy i z reggaetonu. Sama się zaczynam zastanawiać dlaczego najwięcej jest rumby i reggaetonu? Jedno i drugie niewiele mają wspólnego. Zupełnie inna muzyka, inny rytm, inne kroki.  Ci, którzy lubią reggaeton, nie zawsze lubią rumbę i odwrotnie. Reggaeton jest kulturą młodych gniewnych, przeważnie nastoletnich, rumba ma wiekową tradycję, odwołuje się do swoich afrykańskich przodków sprzed kolonializmu. Czemu więc rumba i reggaeton?

Jeśli komuś się to wyda dziwne, że pytam, bo przecież obydwa style należą do kultury Ameryki Łacińskiej, to podam porównanie w naszego podwórka:  tańczyć rumbę i reggaeton, to tak jakby tańczyć kujawiaka i break dance – mniej więcej.

Kubańczycy uwielbiają reggaeton, w lokalnym wydaniu zrobili z tego cubaton, ze swoimi charakterystycznymi ruchami i muzyką. Czasem są zmęczeni rumbą, bo ta rumba ich w pewnym stopniu ogranicza. Że nic, tylko rumba i rumba, a oni nie chcą grać tylko rumby. Rumba to tradycja, matka kubańskiego tańca, przykuta kajdanami do handlu niewolnikami. Reggaeton to muzyka, która narodziła się jakieś 20 lat temu dopiero. Muzyka współczesnych ulic Puerto Rico, niebezpiecznych przedmieść.
Rumba to historia uwodzenia, flirtu, kokieterii. Historia relacji między kobietą i mężczyzną, która wbrew pozorom ma tysiące twarzy – ile takich historii pisze życie? Reggaeton to swobodne ruchy solo, bardzo prowokacyjne, uwodzące. Tańczone w parze zamieniają się w bardzo erotyczny duet. Meneo z partnerem to jedna z najbardziej erotycznych kompozycji tanecznych. Bez wicia się, prężenia i uwodzącego oblizywania palców (ble). Po prostu; dwie osoby blisko siebie, troszkę bliżej, troszkę dalej, jak kto woli, dosłowność jest niepotrzebna;) i delikatne ruchy biodrami u niego i u niej. Nie ma nic bardziej seksownego od mężczyzny kręcącego biodrami do pulsującego rytmu reggaetonu. (O kobietach nie wspominam, bo kobiety kręcą biodrami od wieków i nie jest to niczym nowym, aczkolwiek dobre kręcenie zapiera dech w  piersiach.)

A tak poza tym, to ja osobiście uważam, że taniec jest jedną z najbardziej męskich rzeczy we współczesnym świecie. Ale o tym innym razem.  (Tak więc używajcie Panowie bioder, wszystkim to wyjdzie na dobre;)

Rumba i reggaeton spotykają się na płaszczyźnie flirtu i uwodzenia. Mają swoje ku temu drogi, ale w obydwu przypadkach chodzi o grę między kobietą a mężczyzną. Zauważyłam też, że osoby, które tańczą afrokubańskie tańce, zwykle świetnie też tańczą reggaeton. Jedno drugiemu pomagaJ