Właśnie ostatnio coraz częściej do mnie dociera, że w
zasadzie to nigdy nie miałam takiego pragnienia, aby być instruktorką tańca…
choć tańczę dłużej niż robię cokolwiek innego w swoim życiu…
p.s. Nasza primaverowa Mentirosa – mam do niej szczególny sentyment:
Z Nowym Rokiem przyszło oświecenie – nigdy
nie chciałam być instruktorką tańca, bo wtedy, kiedy ja rozwijałam swoje
taneczne umiejętności, to kojarzyło się to jednoznacznie: instruktorką tańca potrafi tylko kręcić pupą,
a główka pusta… najczęściej ślicznie „zrobiona”, ale dwóch sensownych zdań,
nawet o tym tańcu, sklecić nie potrafi. I chyba dlatego nigdy jedną z nich nie
chciałam być. Walczyć z wiatrakami też nie chciałam… coś się jednak zmieniło…
ja czy stereotypy?
Kiedy zaczynałam tańczyć, były dostępne dwie główne opcje:
taniec towarzyski lub ludowy. O mojej wymarzonej szkole baletowej mogłam tylko
pomarzyć, za daleko miałam do jakiegokolwiek ośrodka. No więc zaczął się
towarzyski. I były: kiecki, stroje, makijaże, sztuczne rzęsy, tipsy,
opalizujące kamienie, wszystko kosztujące naprawdę fortunę, zwłaszcza prawie
dwadzieścia lat temu, kiedy w Polsce jeszcze niewiele było i wszystko trzeba
było sprowadzać z Zachodu – nawet materiały i buty taneczne… Nie wspomniałam jeszcze o treningach… godziny
i grube tysiące (obecne) w tych godzinach… tak więc o utrzymaniu się na studiach
i jednoczesnym kontynuowaniu kariery tanecznej mowy nie było (no, a na pewno w
moim przypadku). A ja chciałam na studia, do Krakowa… o tym marzyłam od
podstawówki. Wierzcie mi albo nie, ale już w podstawówce podczytywałam „Psychopatologię” – co prawda tylko opisy
przypadków (nic więcej i tak bym nie zrozumiała), ale jednak w nomenklaturze
już się zaczynałam orientować;) – fascynujące to było – przypadek kobiety z potrójną osobowością,
które się precyzyjnie między sobą wymieniały czasem okupowania ciała i
świadomości kobiety, do dziś pamiętam.
Wizerunek pustej dziewczynki kręcącej pupcią nigdy mnie nie
mamił. Choć i owszem, byli tacy moi nauczyciele, którzy kończyli studia i
zostawali profesjonalnymi trenerami i tancerzami międzynarodowej klasy S, ale
to właśnie oni mówili, że jest to baaaardzo trudne i że trzeba wybierać.
Zresztą los kilkakrotnie próbował mi w tej ówczesnej
karierze przeszkodzić;) I mimo mojej wytrwałości jakoś mu się to jednak
udało… (i uważam, że był to jeden z najlepszych
kamieni milowych w moim życiu, ale o tym może innym razem).
Potem był taniec współczesny i teatr tańca. I choć przygoda piękna, to też mnie
nie zatrzymał na dłużej (tylko 5 latJ)… nadal nie chciałam być instruktorką tańca.
Nigdy się nawet nie rwałam do prowadzenia jakichkolwiek zajęć tanecznych… aż
przyszła pora na salsę… i coś się zmieniło (nie, że od razu chciałam być
instruktorką;). Długo tańczyłam po prostu bawiąc się tym; jeżdżąc na festiwale
i poznając ludzi z całej Europy… (większość
moich obecnych znajomych to salseros). Aż w pewnym momencie zaczęłam chcieć się
uczyć więcej i więcej, i zobaczyłam, że innym też mogę coś przekazać. Jednym z
pierwszych takich momentów było zajęcie drugiego miejsca na Primavera Salsa
Open w 2009 roku wraz z Azucar Roja (Natalia Malinga i Małgorzata Perzyńska) i
podobno przegrałyśmy minimalnie;). Czas tworzenia tej choreografii był dla mnie
niezwykły… pamiętam bardzo wyraźnie prawie każde spotkanieJ Natomiast pierwsze salsowe
zajęcia zorganizowała mi koleżanka dla grupki chętnych po wakacjach z salsą w
Odessie w 2008 roku i tak się to wszystko zaczęło…
A co ze stereotypem puściutkiej instruktorki?
Hmmm… nawet jeśli ktoś miałby tak o mnie pomyśleć, to już mi to nie
przeszkadza… zresztą sami oceńcie –czy nadal pokutuje?
p.s. Nasza primaverowa Mentirosa – mam do niej szczególny sentyment:
Jak tylko zaczęłam czytać ten post i było o "pustej panience kręcącej pupką" to się zdziwiłam samym tym sformułowaniem. Kto tak odbiera instruktorki? Nie wiem skąd Ci się to wzięło, może z tego że sama takie spotkałaś? Albo że inni Ci tak o nich mówili? Dziś, kiedy ja zaczynam tańczyć, nie widzę takiego zjawiska ani nie spotkałam się z samym stereotypem. Jak do tej pory wszystkie instruktorki z jakimi miałam styczność to mądre wykształcone osoby, które potrafią i to wspaniale opowiadać o tańcu. Ale ja spotkałam tylko instruktorki salsy. Może to zatem również kwestia tego, kto co wykłada ;)
OdpowiedzUsuńHej, dzięki za komentarz. Co do Twoich pytań, to opisałam w poście "skąd mi się to wzięło", więc nie musisz zgadywać i zastanawiać się nad przyczynami. Nie użyłam też bezpośrednio dokładnie takiego sformułowania, jakie cytujesz.
OdpowiedzUsuńTak jak pisałam, dwadzieścia kilka lat temu nie było w Polsce salsy ani wielu innych technik tanecznych, a uprawianie tańca sportowego bardzo znacząco różni się od rekreacyjnej formy, jaką jest salsa, i ma więcej ze sportu niż tańca imprezowego, także myślę, że różnic w środowiskach jest wiele. A poza tym na przestrzeni 20 lat wiele się może zmienić w społeczeństwie i stereotypach, tym samym więc odpowiedziałaś na moje pytanie - czy ten stereotyp nadal funkcjonuje? Rozumiem, że Ty się nie spotkałaś. Pozdrawiam
Aniu, dzięki wielkie za ten temat :)
OdpowiedzUsuńpisz więcej, bo teorii od mądrych instruktorek tańca nigdy za wiele!
Pozdrawiam :)
Dzięki, Kami! :**
OdpowiedzUsuń