niedziela, 31 lipca 2011

Moja pierwsza lekcja

Moja pierwsza lekcja rumby to była lekcja z Yunaisy Farray. Tylko dla dziewczyn. Ja od absolutnego zera. Czyli o rumbie wiedziałam tyle, że istnieje rumba towarzyska. No i jeszcze wiedziałam, że istnieje rumba flamenca, ale między jedną a drugą nie zaobserwowałam żadnych podobieństw. A lekcja od zera nie była. Była to choreografia; ładna, trochę liryczna, trochę zadziorna, taka z pazurem. Nie wychodziło mi. W sensie; za krokami jeszcze nadążałam, ale to nie wyglądało dobrze. Chciałam tańczyć tak, jak te dziewczyny, którym wychodziło ładnie.

Ta mgła którą widzicie, to są nasze oddechy i nasz pot;) Nie było lekko. Na sali było może z 60 osób. Strasznie dużo, bo sala malutka.

Potem były jeszcze ze dwie lekcje rumby, każda solo. O relacji między partnerami w rumbie niewiele więc miałam się okazję dowiedzieć na tych lekcjach. Wieczorem dopiero, a w zasadzie już nad ranem zobaczyłam rumbę na imprezie (fiesta na około 900 osób tak na oko, około 4 nad ranem, kiedy zostały już niedobitki):

..i to uczucie, że ta dziewczyna pakuje się w większe niebezpieczeństwo, niż na to wygląda.

Oglądałam jak zahipnotyzowana. Potem weszła do gry Diana Rodriguez (niestety filmiku nie ma) – jej energia, jej radość i ta zabawa!!! I to wszystko na wysokich szpilkach, które od mocnych, rumbowych ruchów chwiały się tak, jakby za chwilę miały się złamać… Krzyczeli do niej, żeby ściągnęła buty, ale ona nie słyszała… pochłonięta muzyką, rytmem, grą…  Ostatecznie i Diana się ostała cała, i buty całe :)

Wśród moich pierwszych nauczycielek były: Yunaisy Farray, Damarys Farres, Maria Estela Johnson, Yanet Fuentes, Kirenia Kantin, a potem jeszcze Alberto Valdes, Jorge Camaguey, Daniel Pancerz i wielu innych.

Wydałam jakieś niedorzeczne pieniądze na podróże na Kubę po to, żeby tańczyć rumbę i son. I tańczyłam; codziennie po kilka godzin, czasem w bólu, trudzie i znoju, ale zawsze wracałam z radością do rumbowych improwizacji. Moja nauczycielka na Kubie, Isnavis Cardoso Diaz, była ciągle niezadowolona, ciągle krzyczała, kazała powtarzać do zanudzenia i naprawdę aż do bólu (aż teraz się dziwię, że się na to zgodziłam i jeszcze jej za to płaciłam!). Ale potem, kiedy na koniec każdej lekcji tańczyłyśmy rumbę razem (ona jako mój partner), jej twarz wyrażała tak błogi spokój, radość, zadowolenie i harmonię, że zakochiwałam się jeszcze bardziej (w rumbie oczywiście;).

I tym sposobem nie mogę się już od rumby odkleić. Jest ze mną ciągle. I chcę, żeby było jej więcej. Rumba jest cudownym wyrażeniem kobiecości (i męskości też oczywiście). Tak pełnym, jakiego nie widziałam w żadnym innym tańcu (i mówię to jako świadoma feministka). Jest grą między kobietą a mężczyzną, jest przy tym niesamowicie interaktywna, cały czas bazuje na improwizacji i uważnym obserwowaniu relacji. Bez tego nie ma rumby. Kątem oka zawsze na mężczyznę, choćby udawał, że nie patrzy. Koniecznie! bo on i tak patrzy;)

Taniec kubański jest niesamowicie zmysłowy i radosny. Salsa to zabawa, a rumba… rumba to życie.

(I wcale się tu nie silę na wzniosłe słowa… spontanicznie do mnie kiedyś takie przyszły same. Nowicjusze rumbowi potwierdzają, że rumba ma w sobie coś magicznego; uwodzi, kradnie serca i umysły. I odwzajemnia się pięknie - emocjami, które wywołuje.)

Do zatańczenia, Rumberos!
I do zatracenia w tańcu!

2 komentarze:

  1. Wow Ania, pisz wiecej! Juz czekam na kolejna relacje, dzielenie sie wrazeniami!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, Gosiu:) Bardzo się cieszę i dziękuję za motywację:) to pomaga pisać:)

    OdpowiedzUsuń